Poddenerwowany Blaise stał przed
drzwiami posiadłości Pansy, trzymając dłoń na kołatce. Nawet nie próbował sobie
wmówić, że się nie boi. Nie rozmawiał z Pansy od ich miesięcznicy, o ile tę
kłótnię w ogóle można nazwać rozmową. Z jej listu – a raczej krótkiej notki –
który otrzymał w odpowiedzi na prośbę o ich dzisiejsze spotkanie, bił chłód.
Wiedział, że podjął dobrą decyzję, ale obawiał się, że Pansy nie będzie
podzielać jego zdania.
W końcu zebrał się na odwagę i zastukał.
Oczekiwanie na skrzata zdawało się nie mieć końca.
– Witam pana Zabiniego.
– Ja do Pansy.
– Panienka oczekuje pana u siebie.
Skrzat otworzył drzwi, wpuszczając
Blaise’a, po czym zaprowadził go do komnaty swojej pani. Tym razem Blaise
bezzwłocznie zapukał.
– Proszę!
Zabini wziął głęboki wdech, po czym
wszedł. Pansy siedziała na fotelu, wyraźnie na niego czekając. Pozostała jednak
niewzruszona, gdy przekroczył próg pokoju, po prostu mu się przyglądała. Ulżyło
jej, gdy zaproponował to spotkanie, jednak nie dała tego po sobie poznać.
Sprawił jej wiele przykrości przez ostatnie tygodnie i musiał za to
odpokutować, czego wcale nie zamierzała mu ułatwiać.
– Witaj, Pansy – przywitał się Blaise,
podchodząc do dziewczyny.
– Cześć – odpowiedziała tylko, czekając
na jego kolejny ruch. Nieco ją zdziwiło, że przyszedł się pogodzić, nie
przynosząc ze sobą nawet kwiatków.
– Mogę? – zapytał, wskazując na kanapę,
na co Pansy skinęła jedynie głową.
Przez chwilę siedzieli w ciszy. Blaise
nieskończoną ilość razy planował, co jej powie, jednak teraz miał w głowie
zupełną pustkę. Nie mógł jednak zwlekać w nieskończoność.
– Sam nie wiem, od czego zacząć. Dużo
ostatnio o nas myślałem i powinniśmy poważnie porozmawiać.
– Też tak uważam, już i tak za długo
zwlekałeś z przeprosinami – żachnęła się Pansy.
– Przepraszałem już za naszą
miesięcznicę, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
– To nie jest jedyna rzecz, za którą
powinieneś przeprosić.
– To znaczy? – zdziwił się nieco zbity
z tropu Blaise, nie rozumiejąc, do czego Pansy zmierza.
– Należą mi się przeprosiny za tę
szopkę z Malfoyem, za kręcenie się przy Riddle, długo by wymieniać.
Blaise nie potrafił ukryć rosnącego
rozczarowania swoją dziewczyną, wyglądała na tak pewną swoich słów.
Naburmuszona księżniczka, według której wszystko jej się należy. Jeśli miał
jakiekolwiek wątpliwości co do swojej decyzji, właśnie zniknęły.
– Nie, Pansy, nie będę za nic więcej
przepraszał – oznajmił stanowczo Blaise. – Chciałem z tobą porozmawiać,
ponieważ uważam, że powinniśmy się rozstać.
Pansy w żaden sposób nie zareagowała na
te słowa, jakby w ogóle do niej nie dotarły. Wpatrywała się w Blaise’a,
czekając, aż ten wybuchnie śmiechem i powie, że żartuje, ale nic takiego nie
nastąpiło.
– Nie mówisz poważnie – stwierdziła w
końcu Pansy, nie dopuszczając do siebie myśli, że chciał się z nią spotkać
tylko po to, żeby się rozstać.
– Nie łatwo było mi podjąć tę decyzję,
ale uważam, że tak będzie lepiej dla nas obojga. – Blaise starał się zachować
zimną krew, choć widział, jak początkowa obojętność Pansy zmienia się w
niedowierzanie i wściekłość.
– Lepiej dla nas obojga? Co ma być dla
mnie dobrego w tym, że chcesz ze mną zerwać?! – wykrzyknęła Pansy, tracąc
resztki opanowania. To się nie działo naprawdę, zapewniał, że ją kocha, byli
razem tacy szczęśliwi, a on chciał to wszystko zaprzepaścić.
– Ostatnie tygodnie pokazały, że do
siebie nie pasujemy, a z czasem tych różnic będzie się pojawiało coraz więcej.
– Rzucasz mnie dla tej Gryfońskiej
szmaty?! – krzyknęła Pansy, podnosząc się z miejsca.
Niemal czuła, jak pulsował w niej
gniew. Co on wyprawiał? Przecież byli dla siebie stworzeni. Tak długo na niego
czekała, tak bardzo się starała, żeby w końcu był jej, on nie mógł tego teraz
tak po prostu przekreślić.
– Nie mieszaj w to Hermiony – zastrzegł
od razu Blaise. – Tu chodzi wyłącznie o nas.
– Nie, nie zrobisz mi tego, nie
zostawisz mnie, nie pozwalam!
– Pansy, proszę, nie utrudniaj nam
tego.
– Ja utrudniam? – oburzyła się Pansy,
zaczynając krzyczeć. – Najpierw idę w odstawkę, bo twój pożal się Salazarze
przyjaciel spada z miotły, potem zajmujesz się jego przybłędą, ale to ja
wszystko utrudniam!
W pierwszej chwili Blaise chciał
spróbować ponownie uspokoić Pansy, jednak dotarło do niego, że to nie ma
najmniejszego sensu. Zranił ją i to bardzo, na co reagowała w taki sposób. Czego
on jednak oczekiwał, że go zrozumie, pogodzą się i zostaną przyjaciółmi? To się
nie mogło udać. Musiał się pogodzić z myślą, że kończąc ten związek,
bezpowrotnie ją traci.
– Nie chcę się kłócić, Pansy.
Przepraszam, że cię zraniłem, ale to koniec.
Blaise podniósł się z kanapy, a Pansy
poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. To koniec, on naprawdę ją zostawił, po
tym wszystkim, co razem przeżyli.
– Nie rób tego, daj nam szansę,
wszystko jakoś się ułoży – poprosiła płaczliwym głosem, czując, jak ogarnia ją
bezsilność.
– Przykro mi, Pansy, ale ja już nie
potrafię – powiedział Blaise, któremu mimo wszystko naprawdę było przykro. –
Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.
– Nigdy, nigdy ci tego nie wybaczę! –
krzyknęła przez łzy Pansy. – Wynoś się stąd, nie chcę cię więcej widzieć!
– Przepraszam – powiedział jeszcze
tylko Blaise, po czym wyszedł.
Właśnie zakończył pewien etap w swoim
życiu, jednak nie czuł radości. Pansy na zawsze pozostanie dla niego kimś
ważnym, naprawdę wierzył, że mogli być razem szczęśliwi, ale życie nie zawsze
układa się po naszej myśli. Nadal uważał, że podjął dobrą decyzję, jednak teraz
potrzebował alkoholu i przyjaciół, a to wszystko czekało na niego w domu.
Gdy za Blaise’em zamknęły się drzwi,
Pansy nawet nie próbowała powstrzymać łez. To się naprawdę stało, Blaise nie
był już jej chłopakiem. Tak długo na niego czekała, oddała mu całą siebie, a on
tak po prostu odszedł, wbijając jej nóż w serce. Może ostatnio trochę się
kłócili, ale przez myśl jej nie przeszło, że tak to się skończy. Czym jest
kilka sprzeczek w obliczu prawdziwej miłości. Dlaczego Blaise tego nie
rozumiał, dlaczego wszyscy ją opuścili? Nie miała nawet komu się wypłakać.
Przyjaciółki zamieniły ją na jakąś znajdę, mężczyzna jej życie odszedł. Została
zupełnie sama.
♥
♥
♥
Hermiona od dłuższej chwili stała w
garderobie, szukając idealnej sukienki na bal u Malfoyów. Przyjęcia
organizowane przez arystokratów wiązały się z przepychem, dlatego chciała
wyglądać jak najlepiej. To jak często ostatnimi czasy musiała się przejmować swoim
wyglądem, było niewiarygodne i nieco niepokojące. Na szczęście dzięki Julianne
i jej dobremu gustowi nie było to takie trudne. W końcu natrafiła na
odpowiednią kreację. Srebrna sukienka bez ramiączek z haftowanym gorsetem i
gładkim dołem sięgającym do kostek wydawała się odpowiednia, dlatego właśnie z
nią wróciła do pokoju.
– Myślę, że ta będzie dobra – oznajmiła
Hermiona, prezentując swój wybór matce.
– Będziesz w niej ślicznie wyglądać –
zapewniła Julianne, utwierdzając córkę w przekonaniu, że wybrała słusznie. –
Przebierz się, a ja przygotuję resztę i potem cię uczeszę.
Hermiona wykonała polecenie Julianne, a
ta wybrała dla niej proste czarne sandałki na obcasie oraz delikatny komplet z
białego złota, wiszące kolczyki zakończone małymi brylancikami oraz naszyjnik z
identyczną zawieszką. Gdy Hermiona wróciła z łazienki, mama już na nią czekała
przy toaletce.
– Co powiesz na koka? – zapytała,
wplatając palce we włosy córki i delikatnie je unosząc.
– Czemu nie – zgodziła się Hermiona,
zwykle nosiła rozpuszczone włosy lub warkocz, więc czemu by nie zaszaleć.
Między kobietami zapanowała cisza,
Hermiona skupiła się na delikatnym dotyku matki, pogrążając się w myślach.
Ciekawiło ją przyjęcie z okazji dwudziestej rocznicy ślubu państwa Malfoy, a
przede wszystkim, czy będzie się ono różniło od innych tego typu zgromadzeń.
Rocznica ślubu – do tego okrągła – to wyjątkowa okazja, którą powinno się
celebrować w nieco inny sposób, choć z drugiej strony po arystokracji można się
było wszystkiego spodziewać. Nagle Hermiona zdała sobie z czegoś sprawę.
– Kiedy wy wzięliście ślub? – zapytała,
gdyż dotarło do niej, jak niewiele wie o przeszłości swoich rodziców.
– 24 grudnia 1973 roku. – Julianne
uśmiechnęła się na wspomnienie tego dnia. Była młoda, taka zakochana i
szczęśliwa.
– Jak się poznaliście? – zaczęła drążyć
Hermiona. Naprawdę zaczęło ją to ciekawić, w jaki sposób połączyły się losy
francuskiej arystokratki i sieroty z Wielkiej Brytanii.
– To było na początku 1970 roku –
zaczęła opowiadać Julianne – pracowałam we francuskim Ministerstwie Magii, w Departamencie
Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Byłam młoda i chciałam poznać świat, a
ta praca mi to umożliwiała. Wtedy zostałam wysłana jako delegatka do Londynu na
pół roku. Już podczas pierwszego tygodnia pobytu poznałam Toma. Od razu coś
mnie w nim zaintrygowało. Był ode mnie dziewiętnaście lat starszy, ale
rozmawiając z nim, zupełnie nie czułam tej różnicy wieku. Od początku stanowił
dla mnie zagadkę, którą za wszelką cenę chciałam rozwiązać, co nie było takie
proste. To właśnie po nim odziedziczyłaś swoją skrytość – zaśmiała się
Julianne, kontynuując swoją opowieść. – Bardzo szybko zrozumiałam, że kocham
twojego ojca, choć on zwlekał z deklaracjami. Dopiero w dzień mojego wyjazdu
wyznał mi miłość i poprosił, żebym z nim została.
Julianne pamiętała ten dzień, jakby to
było wczoraj. Zrezygnowana i załamana miała wrócić do Francji, zostawiając
swoje serce w Londynie, gdy zjawił się on. Starał się wtedy jak zawsze wyglądać
na opanowanego i zdystansowanego, ale Julianne widziała jego zdenerwowanie i
niepewność. Poprosił ją wtedy, aby poświęciła mu jeszcze pięć minut. Nigdy nie
żałowała tych kilku chwil. Miłość, jaką ujrzała w jego brązowych oczach,
towarzyszyła jej po dziś dzień.
– Zostałaś? – zapytała przejęta całą
historią Hermiona. To oczywiste, że Julianne została w Anglii, ale czy już po
pół roku znajomości zdecydowała się na porzucenie ojczyzny, rodziny, całego
swojego życia.
– Zostałam, dopiero po dwóch miesiącach
wróciłam do Francji, aby zamknąć wszystkie sprawy i zostać w Londynie na stałe.
Serce mi pękało na myśl o porzuceniu rodziny, ale miłość Toma rekompensowała mi
wszystko.
Hermionie trudno sobie było wyobrazić
Toma w roli zakochanego mężczyzny. Nigdy nie wątpiła, że kocha on Julianne, ale
to uczucie było inne, czy można mu się jednak dziwić. Życie go nie oszczędzało,
nieustannie poddając go próbom, które złamałyby niejednego, ale nie poddał się,
nadal znajdował w sobie siłę, aby kochać i walczyć o lepsze jutro.
– Mam nadzieję, że i tobie będzie dane
poznać Toma, którego ja pokochałam. Wiem, że bywa trudny i nie zawsze postępuje
właściwie, ale uwierz mi, że w głębi duszy to dobry człowiek, któremu
przytrafiło się bardzo wiele złego – powiedziała Julian ne, jakby czytając w
myślach córki.
Ona postrzegała Toma w zupełnie inny
sposób niż pozostali. Dla niej nigdy nie przestał być tym samym mężczyzną, w
którym się zakochała. Dużo przeszedł, zmieniała się jego powłoka, ale serce
miał to samo.
Hermiona nic nie odpowiedziała, choć w
istocie również na to liczyła. Chciała poznać prawdziwe oblicze ojca, do
którego rzekomo była tak podobna. Rozmowa z Julianne utwierdziła ją w
przekonaniu, że za wszelką cenę musi odzyskać Księgę Ludzi Lasu. To jedyny
sposób, aby przywrócić jej bliskim spokój ducha.
♥
♥
♥
– Witam, miło was widzieć.
Draco nie był w stanie zliczyć, który raz
recytuje tę formułkę, starając się nie wyglądać przy tym na znudzonego. Ilu
jeszcze gości będzie musiał przywitać? Rodzice zdawali się zaprosić cały
Londyn. W końcu na horyzoncie pojawiła się Riddle, a wraz z nią nadzieja na
uwolnienie się od swoich obowiązków. Rodzice nie odmówią córce Czarnego Pana
jego towarzystwa, a on zyska święty spokój.
– Witam, niezmiernie nam miło, że zaszczyciły nas
panie swoją obecnością – przywitał Julianne i Hermionę Lucjusz, z wiadomych
przyczyn okazując im więcej zainteresowania.
– Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie
– odpowiedziała Julianne, delikatnie skinąwszy głową.
– Zaprowadzę panie do waszych stolików
– zaoferował od razu Draco i tak jak się spodziewał, nie usłyszał słowa
sprzeciwu. Kiedy chciał odprowadzić Blaise’a i Teodora, mieli znacznie więcej
do powiedzenia.
Jak przystało na dżentelmena, Draco
zaoferował obu paniom ramię, po czym ruszyli w głąb wystawnego namiotu, w
którym odbywało się przyjęcie.
– Jak długo próbowałeś się wymigać od
witania gości? – zapytała bez ogródek Hermiona, za nic mają morderczy wzrok
Dracona.
– Nie wiem, o czym mówisz, Riddle.
Odprowadzam panie do stolików, tego wymaga dobre wychowanie – odparł Draco,
mając ochotę udusić Riddle. Zamiast mu pomóc zapunktować u jej matki, ona
stawia go w takim świetle. I to ma niby być najmądrzejsza czarownica w
Hogwarcie.
– Oczywiście – przytaknęła mu pełnym
ironii głosem Hermiona, na co Julianne się roześmiała.
– Doskonale cię rozumiem, mój drogi.
Arystokraci bywają wyjątkowo sztywni.
Draco uśmiechnął się do matki Hermiony,
która miała wiele wspólnego ze swoją córką.
– Tutaj jest pani miejsce – powiedział
Draco, gdy dotarli do stolika, przy którym siedzieli już między innymi Snape i
pani Zabini.
– Dzień dobry – przywitały się obie
panie, a starsza z nich zajęła miejsce obok Severusa, ciesząc się z jego
obecności. Miło będzie spędzić wieczór w towarzystwie kogoś szczerze jej
przychylnego.
– A pani córkę porywam.
– Oczywiście, bawcie się dobrze.
Draco i Hermiona udali się do swojego
stolika, nieświadomi, że Snape odprowadza ich wzrokiem. Od rozmowy z
Aberforth’em nie myślał o niczym innym, jak o planach Albusa względem młodej
Riddle. Po dyrektorze można się było spodziewać absolutnie wszystkiego, przez
co stanowił tak wielkie zagrożenie. Czuł się bezradny przy wbrew pozorom niezdającej
sobie sprawy z powagi sytuacji Riddle.
– Cześć – przywitała się z siedzącymi
przy stole Hermiona.
– Widzę, że tym razem udało ci się
zwiać od rodziców – zaśmiał się Teodor, za co Draco zmroził go wzrokiem.
– Wiedziałam, że mam rację – żachnęła
się Hermiona, zajmując swoje miejsce.
– Nie zaszkodziłoby ci, gdybyś się
czasami zamknął, Nott – powiedział Draco.
W czasie gdy Draco i Teodor wdali się w
dyskusję, Hermiona zwróciła uwagę na Blaise’a, który był dziwnie milczący. W
normalnych okolicznościach zapewne żywo by się udzielał w rozmowie przyjaciół,
lecz zamiast tego patrzył w bliżej nieokreślony punkt, myślami będąc daleko
stąd.
– Wszystko w porządku? – zapytała
Hermiona, wybijając tym chłopaka z zadumy.
– Powiedzmy, rozstałem się z Pansy –
oznajmił bez ogródek Blaise. Nie widział sensu w zatajaniu tej informacji,
niebawem i tak wszyscy się dowiedzą.
– Przykro mi – powiedziała mimo
wszystko szczerze Hermiona. Nie znosiła Pansy, ale dla Blaise’a na swój sposób
była kimś ważnym.
– Niepotrzebnie, tak będzie lepiej,
nawet dla ciebie.
Hermionie trudno się było z tym nie
zgodzić. Od wypadku Dracona Pansy była wprost nieznośna i nikt nie był w stanie
nad nią zapanować.
– Strasznie się wściekła, kiedy z nią
rozmawiałem i raczej jej nie przeszło, jej rodzice przyszli sami.
Pansy musiała naprawdę przeżyć ich
rozstanie, skoro nie pojawiła się na takim przyjęciu. Bardzo źle się z tym
czuł, nie układało im się, ale nigdy nie chciał sprawić jej przykrości.
– Chciałabym powiedzieć, że jej przejdzie,
ale w jej przypadku może to nie nastąpić zbyt szybko.
– Powiedziała, że nie chce mnie nigdy
więcej widzieć i brzmiało to dość poważnie.
Hermiona nie wiedziała, co
odpowiedzieć, nie przywykła do takiego Blaise’a. Zwykle to on pozostawał
pogodny nawet w trudnych chwilach, ale niestety nie tym razem.
– Nie rozmawiajmy o tym, jest impreza,
a nie stypa – stwierdził Blaise, zdobywając się nawet na uśmiech. Nie będzie
się teraz nad sobą użalał. Podjął decyzję i teraz musi się zmierzyć z jej
konsekwencjami.
♥
♥
♥
– Riddle, idziemy tańczyć – oznajmił
Draco, nieco zbyt gwałtownie podnosząc się z krzesła.
– Nagle uznałeś, że musimy zatańczyć –
zapytała z powątpiewaniem Hermiona.
– Tak, im szybciej, tym lepiej.
– Gadaj prawdę albo nigdzie nie idę.
Draco spojrzał spod byka na swoją
dziewczynę, co nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia. Niechętnie dał za
wygraną.
– Moja ciotka tu idzie, zapewne z
zamiarem zabrania mnie na parkiet. Jest koszmarnie niezdarna i zmasakruje mi
stopy.
Hermiona rozejrzała się w poszukiwaniu
owej ciotki. Szybko dostrzegła kobietę, zmierzającą do ich stolika. Miała lekką
nadwagę i zdawała się utykać na jedną nogę, za to jej twarz zdobił szeroki
uśmiech, zupełnie jakby nie miała żadnych zmartwień. Hermiona chyba nigdy nie
spotkała tak pogodnej arystokratki.
– Wygląda na przemiłą kobietę, dlatego
ja pójdę do toalety, a ty dotrzymasz cioci towarzystwa.
Hermiona nie dając Draconowi czasu na
odpowiedź, wstała z krzesła i ruszyła do wyjścia z namiotu. Gdy tylko znalazła
się w ogrodzie, zdała sobie sprawę, że ktoś za nią idzie. W pierwszej chwili
uznała, że to nie dający za wygraną Malfoy, lecz się myliła. Ku niej zmierzała
Snape. Zdziwiona dziewczyna przystanęła.
– Witam, profesorze – przywitała się
ponownie.
– Musimy porozmawiać, z dala od ludzi –
oznajmił Snape, ruszając przed siebie.
Był nadzwyczaj poważny – nawet jak na
siebie – co skłoniło Hermionę do pójścia za nim. Snape zatrzymał się dopiero
przy frontowym wejściu do posiadłości, mając pewność, że nikt nieporządny nie
usłyszy ich rozmowy.
– Posłuchaj mnie uważnie, to co teraz
powiem, ma zostać między nami, bez żadnych wyjątków. – Hermiona skinęła na znak
zgody, więc profesor kontynuował. – Dumbledore z Zakonem planuje napad na wasz
dom. Nie przerywaj mi – zastrzegł Severus, widząc, że Riddle już otwiera usta,
żeby coś powiedzieć. – Mam jednak informacje, które wskazują na to, że to
jedynie przykrywka, mająca na celu odwrócenie naszej uwagi.
– Od czego? – zapytała Hermiona, choć w
głębi duszy znała odpowiedź na to pytanie.
– Od ciebie. Dyrektor starał się
nakłonić swojego brata, żeby pomógł mu cię porwać i uwięzić w jakimś zamczysku
w Szkocji.
Hermiona oniemiała. Niejednokrotnie
przekonała się o okrucieństwie Dumbledore’a, jednak to wykraczało poza jej
wyobraźnię. Ten potwór chciał ją porwać i Merlin jeden wie, co z nią zrobić. To
już nie były wymysły Toma, a realne zagrożenie.
– Jesteś uparta i nie chcesz opuścić
Hogwart, choć tak byłoby najbezpieczniej, więc masz na siebie uważać. Radzę ci
potraktować to śmiertelnie poważnie, w przeciwnym razie zaszkodzisz nie tylko
sobie.
– Moi rodzice wiedzą? – zapytała po
chwili Hermiona.
– Sądzisz, że opuściłabyś mury
posiadłości, gdyby tak było?
Snape miał rację, Tom i Julianne nie spuściliby
jej z oczu, gdyby o czymkolwiek wiedzieli.
– Zachowaj tę wiedzę dla siebie i bądź
ostrożna. Konsekwencje nie będą dotyczyć tylko ciebie – zakończył swą przemowę
Snape, po czym odwrócił się i odszedł.
Mimo złamanego słowa uważał, że
postąpił słusznie. Hermiona powinna znać prawdę, aby móc zapobiec tragedii.
Najbliższe miesiące będą miały ogromny wpływ na losy świata czarodziei, a młoda
Riddle jest w tym wszystkim ważniejsza, niż jej się wydaje. Ona, Tom i Albus
zadecydują o losach wojny, której finał nieubłaganie się zbliża. Severus
wiedział, że stoi po właściwej stronie, pytanie tylko, czy po wygranej.
♥
♥
♥
– Moi drodzy, mam dla was wspaniałe
wieści.
Trwało zebranie Zakonu, na którym
przemawiał Albus. Nadszedł czas na kolejną fazę jego planu. Sukcesywnie
przygotowywał ludzi na to, co niebawem nastąpi.
– Napad na Riddle Manor staje się
rzeczywistością. Dwudziestego trzeciego lipca położymy kres tyrani Voldemorta –
oznajmił podniosłym głosem Albus, rozglądając się po zgromadzonych.
Niespodziewanie nie okazali oni oczekiwanego entuzjazmu. Czy ta hołota nie
rozumiała, co właśnie powiedział? Powinni go wielbić, tymczasem odpowiedziała
mu cisza, którą przerwał Alastor.
– Kiedy poznamy informatora?
Albusowi bardzo nie spodobał się
pretensjonalny ton Moddy’ego, który od jakiegoś czasu zdawał się podważać jego
autorytet. Zadawał zbyt wiele niewygodnych pytań, na które nikt nie mógł poznać
odpowiedzi.
– Jak niejednokrotnie mówiłem, ceni on
sobie prywatność w obawie o swoje bezpieczeństwo. Możecie mi jednak wierzyć, że
jest to osoba godna zaufania i w pełni oddana naszej sprawie.
– Jeżeli została ustalona data, musi
być jakiś plan – powiedział Remus, chcąc zdobyć jak najwięcej informacji. Mimo
usilnych starań nie potrafił już w pełni zaufać Albusowi. Od rozmowy z
Alastorem zaczął mu się bardziej przyglądać, co wcale nie działało na jego
korzyść. Zbyt wiele niejasności, niedopowiedzeń, tajemnic. Nie mogli ślepo za
nim podążać, mając tak wiele do stracenia.
– Słuszna uwaga, Remusie – przyznał
Albus, tym razem zadowolony z takiego obrotu sprawy. – Napad na tak pilnie
strzeżoną twierdzę wymaga silnego bodźca z zewnątrz. Voldemort nie podda się
bez walki, chyba że będziemy mieli w ręku silną kartę przetargową.
Remus i Alastor wymienili zaniepokojone
spojrzenia. Silna kart przetargowa… nie chcieli, aby ich podejrzenia okazały
się słuszne, lecz sprawy przybierały bardzo niepokojący bieg. Od tego co zaraz
powie dyrektor, bardzo wiele zależało.
– Co masz na myśli, Albusie? – zapytał
Artur, modląc się, aby odpowiedź była inna, niż zakładali.
– Jest niewiele rzeczy, na których
Tomowi naprawdę zależy, lecz tylko jedna jest w naszym zasięgu. Hermiona Riddle
to nasz klucz do Riddle Manor.
Albus jeszcze nie wiedział, że w tym
momencie stracił zaufanie części sprzymierzeńców. Jego wypowiedź sama w sobie
nie była niczym złym, jednak Alastor, Artur i Remus posiadając dodatkową wiedzę,
widzieli w niej drugie dno.
– Nie – odpowiedział stanowczo Moody,
nie zamierzając dłużej siedzieć cicho.
Koniec samowolki i ślepego
posłuszeństwa człowiekowi, który nie wydawał się już tak nieskazitelny.
Przez ułamek sekundy na twarzy Albusa
odmalowało się zdziwienie. Alastor właśnie bez żadnego wyraźnego powodu mu się
sprzeciwił. W jego szeregach działo się coś niepokojącego, a on to przeoczył,
ten błąd mógł go wiele kosztować. Nie dał jednak nic po sobie poznać.
– Alastorze, rozumiem twoje obiekcje,
ale robimy to dla większego dobra, a Hermiona to…
– To jeszcze dziecko, Voldemorta czy
nie, nie daje nam to prawa robić z niej karty przetargowej. – Moody nie dawał
za wygraną, to się wymknęło spod kontroli.
– To już nie jest ta niewinna
dziewczynka, którą wszyscy pamiętamy. Powrót do korzeni obudził w niej uśpiony
dotychczas mrok.
– Kłamiesz – oznajmiła znienacka
Eveline, wprawiając tym wszystkich w osłupienie.
– Słucham? – Albus tym razem nie zdołał
ukryć zdziwienia. Co tu się właściwie działo?
– To, co słyszałeś, cały czas kłamiesz,
na temat Hermiony, moich rodziców. – Eveline mówiła spokojnie, choć w środku
szalała w niej istna burza. Dość milczenia, sądząc po postawie Alastora, nie
tylko ona zwątpiła w dyrektora, który był zwykłym wyrachowanym tyranem.
– Nie wiem, o czym mówisz, moja droga.
Czegokolwiek się dowiedziałaś, to jedno wielkie nieporozumienie.
– Nieporozumienie? – zapytała kpiącym
tonem Eveline. – Nieporozumieniem jest, że wszystko uchodzi ci na sucho.
Zamordowałeś moich rodziców, bo mieli odwagę ci się przeciwstawić! – wybuchła w
końcu, nie potrafiąc dłużej pohamować swojego gniewu.
Była wściekła również na siebie, że
przez tyle lat dała sobą manipulować, ślepo wierząc w słowa Albusa. Dopiero
list od Julianne otworzył jej oczy, zaczęła dostrzegać rzeczy, które do tej
pory z powodu smutku i żalu do Voldemorta jej umykały. Dała się nawet wciągnąć
w gnębienie niewinnej uczennicy.
– Eveline, uspokój się, proszę i
porozmawiajmy spokojnie. Nie wiem, skąd u ciebie takie wnioski, ale zapewniam
cię, że jesteś w błędzie. – Albus nieudolnie starał się uspokoić młodą kobietę.
Czuł jednak, że grunt osuwa mu się spod nóg. Nie miał pojęcia, jakim cudem
Eveline dotarła do tych informacji, ale nie wróżyło to niczego dobrego.
Przeszłość prędzej czy później nas dopada, o czym Albus właśnie się przekonał.
– W błędzie byłam, wierząc ci przez
tyle lat. Zniszczyłeś mi życie, a teraz to samo chciałeś zrobić tej
dziewczynie.
– Eveline, nie zapominaj się, jestem… –
usiłował przerwać kobiecie Albus, lecz bezskutecznie.
– Jesteś potworem! Wrobiłeś mnie w
gnębienie Riddle, mydląc oczy jakimiś bajeczkami, o złym wpływie Voldemorta,
wrodzonej nienawiści i Merlin jeden wie, czym jeszcze, a to wszystko to stek
kłamstw! Ta dziewczyna nie różni się niczym od przeciętnej nastolatki, to ty
zrobiłeś z niej potwora, a teraz chcesz z niej zrobić przynętę, jakby była
kawałem mięsa. Nie tym razem, nie będziesz dłużej…
– Zamilcz! – krzyknął znienacka Albus,
podnosząc się z miejsca. Spojrzał po zebranych, a jego oczy przypominały
wzburzony ocean. Oblicze dobrotliwego staruszka zostało zdominowane przez
gniew. Zarzuty Eveline obudziły w nim najgorsze instynkty, zadziałały niczym
zapalnik.
– Wy głupcy, nie wiecie nic o
otaczającej was rzeczywistości i to was zgubi!
Nie czekając na reakcje zgromadzonych,
Albus teleportował się do swojego rodzinnego domu. Zabarykadował się w
gabinecie, zaczynając nerwowo po nim krążyć. Zdradzili go, mieli czelność
podważyć jego autorytet. Przez te wszystkie lata się nimi opiekował,
przygotowywał do walki o lepsze jutro, a oni tak mu się odpłacili. Już na nikim
nie mógł polegać. Czego się jednak spodziewał, nawet rodzony brat okazał się
zdrajcą. Wszyscy pożałują swojej decyzji, nie zdają sobie sprawy, jak wielkim
przywilejem było posiadanie jego względów. Moc jego odwetu będzie wprost
proporcjonalna do zawodu, jaki mu sprawili. Najpierw zajmie się Tomem, potem
przyjdzie czas na resztę zdrajców.
♥
♥
♥
Hermiona kręciła się na łóżku, za nic
nie mogąc zasnąć. Jutro wraca do Hogwartu, co po raz pierwszy budziło w niej
niepokój. Bezustannie myślała o tym, co powiedział jej Snape. Albus posuwał się
coraz dalej w swoich knowaniach, był nieobliczalny. Po raz pierwszy miała
wątpliwości, czy powinna wracać do Hogwartu. Wszyscy wokół powtarzali, że nie
jest tam bezpieczna, aż w końcu sama zaczęła w to wierzyć.
Nie mogąc znieść gonitwy myśli, Hermiona
podniosła się z łóżka, zamierzając pójść po gorącą herbatę, która być może
nieco ukoi jej nerwy i pozwoli zasnąć. W drodze do kuchni uwagę Hermiony
przykuło palące się w jednym z salonów światło. Przechodząc obok drzwi,
dostrzegła siedzącego na kanapie Toma. Trzymał coś na kolanach, intensywnie się
w to wpatrując. Coś sprawiło, że weszła do środka. Nie wiedziała, co nią
kierowało, ale usiadła obok ojca. Spojrzała na jego kolana, gdzie jak się
okazało, spoczywał album. Na zdjęciu mężczyzna o brązowych włosach trzymał
niemowlę, które wpatrywało się w niego z ciekawością i wyciągało drobne
piąstki.
– Miałaś wtedy miesiąc, a już wszystko
cię interesowało, wprawiałaś w ruch różne przedmioty, nie można było spuścić
cię z oka nawet na chwilę. – Tom nadal patrzył na fotografię, mimo iż czuł, jak
Hermiona mu się przygląda. Często wracał do nielicznych fotografii, które
posiadali z czasów, kiedy jeszcze byli rodziną, kiedy on nie był potworem.
– Żałuję, że nie było mnie z wami – powiedziała
szczerze Hermiona, czując, że ta rozmowa będzie zupełnie inna niż te, które
dotychczas przeprowadziła z ojcem.
– Nie było dnia, żebym się nie obwiniał
o to, co się wtedy wydarzyło. Gdybym go wtedy pokonał i znalazł list, byłabyś z
nami.
Udręka w głosie Toma zaskoczyła, ale i
dotknęła Hermionę, nie był dziś sobą.
– Czasu nie da się cofnąć, trzeba iść
dalej – powiedziała Hermiona, chcąc pocieszyć Toma, lecz ten mówił dalej.
– Póki nie spotkałem Julianne, nigdy
nie sądziłem, że będę miał rodzinę. Miałem swoje ambicje, plany na zmianę
świata, nie było w nich miejsca na żonę, a tym bardziej dziecko, ale ona wpadła
w moje życie niczym tornado i przewróciła wszystko do góry nogami. – Tom
zawiesił na chwilę głos, jakby wahając się, czy mówić dalej, jednak po chwili
zdecydował się kontynuować. – Przy niej nie byłem już taki… obojętny. Gdy się
urodziłaś, kompletnie nie wiedziałem, co robić. Byłaś taka mała i zupełnie
bezbronna, najmniejszy dotyk zdawał się móc zrobić ci krzywdę. Teraz wiem, że
byłaś i jesteś silna.
Dopiero teraz Tom spojrzał na córkę.
Chciał powiedzieć tak wiele, ale nie potrafił. Hermiona jednak zrozumiała. Tom
nie był jej wymarzonym ojcem, ale kochał ją, okazywał to niekiedy w bardzo
dziwny sposób, ale ją kochał.
– Nie zmienimy tego, co było, ale teraz
jesteśmy rodziną i możemy wszystko naprawić. To się niedługo skończy i już nic
nie będzie nam stało na drodze do normalnego życia – powiedziała Hermiona,
naprawdę wierząc w te słowa. Są rodziną, mają siebie, cała reszta przyjdzie z czasem.
Wiedziała, że Tom w głębi duszy myśli tak samo, ponieważ po raz pierwszy
ujrzała w jego oczach nadzieję.
Chciała zrobić coś jeszcze, aby pokazać
mu, że to nie tylko puste słowa. Z duszą na ramieniu i bardzo ostrożnie
przytuliła się do ojca, który w pierwszej chwili skamieniał. Czuł się tak samo
niepewnie, jak Hermiona, jednak nieporadnie również ją objął. Nie były im
potrzebne żadne słowa. Coś się między nimi zmieniło, po raz pierwszy oboje
uwierzyli, że pomimo wszystkiego, co ich dzieliło, mogą być rodziną.
Tom musiał czekać prawie siedemnaście
lat, aby ponownie przytulić swoją córkę i stać się ojcem. Wiedział, że nigdy
więcej jej nie wypuści.