wtorek, 22 czerwca 2021

71. Oblicza miłości


Poddenerwowany Blaise stał przed drzwiami posiadłości Pansy, trzymając dłoń na kołatce. Nawet nie próbował sobie wmówić, że się nie boi. Nie rozmawiał z Pansy od ich miesięcznicy, o ile tę kłótnię w ogóle można nazwać rozmową. Z jej listu – a raczej krótkiej notki – który otrzymał w odpowiedzi na prośbę o ich dzisiejsze spotkanie, bił chłód. Wiedział, że podjął dobrą decyzję, ale obawiał się, że Pansy nie będzie podzielać jego zdania.

W końcu zebrał się na odwagę i zastukał. Oczekiwanie na skrzata zdawało się nie mieć końca.

– Witam pana Zabiniego.

– Ja do Pansy.

– Panienka oczekuje pana u siebie.

Skrzat otworzył drzwi, wpuszczając Blaise’a, po czym zaprowadził go do komnaty swojej pani. Tym razem Blaise bezzwłocznie zapukał.

– Proszę!

Zabini wziął głęboki wdech, po czym wszedł. Pansy siedziała na fotelu, wyraźnie na niego czekając. Pozostała jednak niewzruszona, gdy przekroczył próg pokoju, po prostu mu się przyglądała. Ulżyło jej, gdy zaproponował to spotkanie, jednak nie dała tego po sobie poznać. Sprawił jej wiele przykrości przez ostatnie tygodnie i musiał za to odpokutować, czego wcale nie zamierzała mu ułatwiać.

– Witaj, Pansy – przywitał się Blaise, podchodząc do dziewczyny.

– Cześć – odpowiedziała tylko, czekając na jego kolejny ruch. Nieco ją zdziwiło, że przyszedł się pogodzić, nie przynosząc ze sobą nawet kwiatków.

– Mogę? – zapytał, wskazując na kanapę, na co Pansy skinęła jedynie głową.

Przez chwilę siedzieli w ciszy. Blaise nieskończoną ilość razy planował, co jej powie, jednak teraz miał w głowie zupełną pustkę. Nie mógł jednak zwlekać w nieskończoność.

– Sam nie wiem, od czego zacząć. Dużo ostatnio o nas myślałem i powinniśmy poważnie porozmawiać.

– Też tak uważam, już i tak za długo zwlekałeś z przeprosinami – żachnęła się Pansy.

– Przepraszałem już za naszą miesięcznicę, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

– To nie jest jedyna rzecz, za którą powinieneś przeprosić.

– To znaczy? – zdziwił się nieco zbity z tropu Blaise, nie rozumiejąc, do czego Pansy zmierza.

– Należą mi się przeprosiny za tę szopkę z Malfoyem, za kręcenie się przy Riddle, długo by wymieniać.

Blaise nie potrafił ukryć rosnącego rozczarowania swoją dziewczyną, wyglądała na tak pewną swoich słów. Naburmuszona księżniczka, według której wszystko jej się należy. Jeśli miał jakiekolwiek wątpliwości co do swojej decyzji, właśnie zniknęły.

– Nie, Pansy, nie będę za nic więcej przepraszał – oznajmił stanowczo Blaise. – Chciałem z tobą porozmawiać, ponieważ uważam, że powinniśmy się rozstać.

Pansy w żaden sposób nie zareagowała na te słowa, jakby w ogóle do niej nie dotarły. Wpatrywała się w Blaise’a, czekając, aż ten wybuchnie śmiechem i powie, że żartuje, ale nic takiego nie nastąpiło.

– Nie mówisz poważnie – stwierdziła w końcu Pansy, nie dopuszczając do siebie myśli, że chciał się z nią spotkać tylko po to, żeby się rozstać.

– Nie łatwo było mi podjąć tę decyzję, ale uważam, że tak będzie lepiej dla nas obojga. – Blaise starał się zachować zimną krew, choć widział, jak początkowa obojętność Pansy zmienia się w niedowierzanie i wściekłość.

– Lepiej dla nas obojga? Co ma być dla mnie dobrego w tym, że chcesz ze mną zerwać?! – wykrzyknęła Pansy, tracąc resztki opanowania. To się nie działo naprawdę, zapewniał, że ją kocha, byli razem tacy szczęśliwi, a on chciał to wszystko zaprzepaścić.

– Ostatnie tygodnie pokazały, że do siebie nie pasujemy, a z czasem tych różnic będzie się pojawiało coraz więcej.

– Rzucasz mnie dla tej Gryfońskiej szmaty?! – krzyknęła Pansy, podnosząc się z miejsca.

Niemal czuła, jak pulsował w niej gniew. Co on wyprawiał? Przecież byli dla siebie stworzeni. Tak długo na niego czekała, tak bardzo się starała, żeby w końcu był jej, on nie mógł tego teraz tak po prostu przekreślić.

– Nie mieszaj w to Hermiony – zastrzegł od razu Blaise. – Tu chodzi wyłącznie o nas.

– Nie, nie zrobisz mi tego, nie zostawisz mnie, nie pozwalam!

– Pansy, proszę, nie utrudniaj nam tego.

– Ja utrudniam? – oburzyła się Pansy, zaczynając krzyczeć. – Najpierw idę w odstawkę, bo twój pożal się Salazarze przyjaciel spada z miotły, potem zajmujesz się jego przybłędą, ale to ja wszystko utrudniam!

W pierwszej chwili Blaise chciał spróbować ponownie uspokoić Pansy, jednak dotarło do niego, że to nie ma najmniejszego sensu. Zranił ją i to bardzo, na co reagowała w taki sposób. Czego on jednak oczekiwał, że go zrozumie, pogodzą się i zostaną przyjaciółmi? To się nie mogło udać. Musiał się pogodzić z myślą, że kończąc ten związek, bezpowrotnie ją traci.

– Nie chcę się kłócić, Pansy. Przepraszam, że cię zraniłem, ale to koniec.

Blaise podniósł się z kanapy, a Pansy poczuła, jak do oczu napływają jej łzy. To koniec, on naprawdę ją zostawił, po tym wszystkim, co razem przeżyli.

– Nie rób tego, daj nam szansę, wszystko jakoś się ułoży – poprosiła płaczliwym głosem, czując, jak ogarnia ją bezsilność.

– Przykro mi, Pansy, ale ja już nie potrafię – powiedział Blaise, któremu mimo wszystko naprawdę było przykro. – Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz.

– Nigdy, nigdy ci tego nie wybaczę! – krzyknęła przez łzy Pansy. – Wynoś się stąd, nie chcę cię więcej widzieć!

– Przepraszam – powiedział jeszcze tylko Blaise, po czym wyszedł.

Właśnie zakończył pewien etap w swoim życiu, jednak nie czuł radości. Pansy na zawsze pozostanie dla niego kimś ważnym, naprawdę wierzył, że mogli być razem szczęśliwi, ale życie nie zawsze układa się po naszej myśli. Nadal uważał, że podjął dobrą decyzję, jednak teraz potrzebował alkoholu i przyjaciół, a to wszystko czekało na niego w domu.

Gdy za Blaise’em zamknęły się drzwi, Pansy nawet nie próbowała powstrzymać łez. To się naprawdę stało, Blaise nie był już jej chłopakiem. Tak długo na niego czekała, oddała mu całą siebie, a on tak po prostu odszedł, wbijając jej nóż w serce. Może ostatnio trochę się kłócili, ale przez myśl jej nie przeszło, że tak to się skończy. Czym jest kilka sprzeczek w obliczu prawdziwej miłości. Dlaczego Blaise tego nie rozumiał, dlaczego wszyscy ją opuścili? Nie miała nawet komu się wypłakać. Przyjaciółki zamieniły ją na jakąś znajdę, mężczyzna jej życie odszedł. Została zupełnie sama.

 

 

Hermiona od dłuższej chwili stała w garderobie, szukając idealnej sukienki na bal u Malfoyów. Przyjęcia organizowane przez arystokratów wiązały się z przepychem, dlatego chciała wyglądać jak najlepiej. To jak często ostatnimi czasy musiała się przejmować swoim wyglądem, było niewiarygodne i nieco niepokojące. Na szczęście dzięki Julianne i jej dobremu gustowi nie było to takie trudne. W końcu natrafiła na odpowiednią kreację. Srebrna sukienka bez ramiączek z haftowanym gorsetem i gładkim dołem sięgającym do kostek wydawała się odpowiednia, dlatego właśnie z nią wróciła do pokoju.

– Myślę, że ta będzie dobra – oznajmiła Hermiona, prezentując swój wybór matce.

– Będziesz w niej ślicznie wyglądać – zapewniła Julianne, utwierdzając córkę w przekonaniu, że wybrała słusznie. – Przebierz się, a ja przygotuję resztę i potem cię uczeszę.

Hermiona wykonała polecenie Julianne, a ta wybrała dla niej proste czarne sandałki na obcasie oraz delikatny komplet z białego złota, wiszące kolczyki zakończone małymi brylancikami oraz naszyjnik z identyczną zawieszką. Gdy Hermiona wróciła z łazienki, mama już na nią czekała przy toaletce.

– Co powiesz na koka? – zapytała, wplatając palce we włosy córki i delikatnie je unosząc.

– Czemu nie – zgodziła się Hermiona, zwykle nosiła rozpuszczone włosy lub warkocz, więc czemu by nie zaszaleć.

Między kobietami zapanowała cisza, Hermiona skupiła się na delikatnym dotyku matki, pogrążając się w myślach. Ciekawiło ją przyjęcie z okazji dwudziestej rocznicy ślubu państwa Malfoy, a przede wszystkim, czy będzie się ono różniło od innych tego typu zgromadzeń. Rocznica ślubu – do tego okrągła – to wyjątkowa okazja, którą powinno się celebrować w nieco inny sposób, choć z drugiej strony po arystokracji można się było wszystkiego spodziewać. Nagle Hermiona zdała sobie z czegoś sprawę.

– Kiedy wy wzięliście ślub? – zapytała, gdyż dotarło do niej, jak niewiele wie o przeszłości swoich rodziców.

– 24 grudnia 1973 roku. – Julianne uśmiechnęła się na wspomnienie tego dnia. Była młoda, taka zakochana i szczęśliwa.

– Jak się poznaliście? – zaczęła drążyć Hermiona. Naprawdę zaczęło ją to ciekawić, w jaki sposób połączyły się losy francuskiej arystokratki i sieroty z Wielkiej Brytanii.

– To było na początku 1970 roku – zaczęła opowiadać Julianne – pracowałam we francuskim Ministerstwie Magii, w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Byłam młoda i chciałam poznać świat, a ta praca mi to umożliwiała. Wtedy zostałam wysłana jako delegatka do Londynu na pół roku. Już podczas pierwszego tygodnia pobytu poznałam Toma. Od razu coś mnie w nim zaintrygowało. Był ode mnie dziewiętnaście lat starszy, ale rozmawiając z nim, zupełnie nie czułam tej różnicy wieku. Od początku stanowił dla mnie zagadkę, którą za wszelką cenę chciałam rozwiązać, co nie było takie proste. To właśnie po nim odziedziczyłaś swoją skrytość – zaśmiała się Julianne, kontynuując swoją opowieść. – Bardzo szybko zrozumiałam, że kocham twojego ojca, choć on zwlekał z deklaracjami. Dopiero w dzień mojego wyjazdu wyznał mi miłość i poprosił, żebym z nim została.

Julianne pamiętała ten dzień, jakby to było wczoraj. Zrezygnowana i załamana miała wrócić do Francji, zostawiając swoje serce w Londynie, gdy zjawił się on. Starał się wtedy jak zawsze wyglądać na opanowanego i zdystansowanego, ale Julianne widziała jego zdenerwowanie i niepewność. Poprosił ją wtedy, aby poświęciła mu jeszcze pięć minut. Nigdy nie żałowała tych kilku chwil. Miłość, jaką ujrzała w jego brązowych oczach, towarzyszyła jej po dziś dzień.

– Zostałaś? – zapytała przejęta całą historią Hermiona. To oczywiste, że Julianne została w Anglii, ale czy już po pół roku znajomości zdecydowała się na porzucenie ojczyzny, rodziny, całego swojego życia.

– Zostałam, dopiero po dwóch miesiącach wróciłam do Francji, aby zamknąć wszystkie sprawy i zostać w Londynie na stałe. Serce mi pękało na myśl o porzuceniu rodziny, ale miłość Toma rekompensowała mi wszystko.

Hermionie trudno sobie było wyobrazić Toma w roli zakochanego mężczyzny. Nigdy nie wątpiła, że kocha on Julianne, ale to uczucie było inne, czy można mu się jednak dziwić. Życie go nie oszczędzało, nieustannie poddając go próbom, które złamałyby niejednego, ale nie poddał się, nadal znajdował w sobie siłę, aby kochać i walczyć o lepsze jutro.

– Mam nadzieję, że i tobie będzie dane poznać Toma, którego ja pokochałam. Wiem, że bywa trudny i nie zawsze postępuje właściwie, ale uwierz mi, że w głębi duszy to dobry człowiek, któremu przytrafiło się bardzo wiele złego – powiedziała Julian ne, jakby czytając w myślach córki.

Ona postrzegała Toma w zupełnie inny sposób niż pozostali. Dla niej nigdy nie przestał być tym samym mężczyzną, w którym się zakochała. Dużo przeszedł, zmieniała się jego powłoka, ale serce miał to samo.

Hermiona nic nie odpowiedziała, choć w istocie również na to liczyła. Chciała poznać prawdziwe oblicze ojca, do którego rzekomo była tak podobna. Rozmowa z Julianne utwierdziła ją w przekonaniu, że za wszelką cenę musi odzyskać Księgę Ludzi Lasu. To jedyny sposób, aby przywrócić jej bliskim spokój ducha.

 

 

– Witam, miło was widzieć.

Draco nie był w stanie zliczyć, który raz recytuje tę formułkę, starając się nie wyglądać przy tym na znudzonego. Ilu jeszcze gości będzie musiał przywitać? Rodzice zdawali się zaprosić cały Londyn. W końcu na horyzoncie pojawiła się Riddle, a wraz z nią nadzieja na uwolnienie się od swoich obowiązków. Rodzice nie odmówią córce Czarnego Pana jego towarzystwa, a on zyska święty spokój.

– Witam,  niezmiernie nam miło, że zaszczyciły nas panie swoją obecnością – przywitał Julianne i Hermionę Lucjusz, z wiadomych przyczyn okazując im więcej zainteresowania.

– Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie – odpowiedziała Julianne, delikatnie skinąwszy głową.

– Zaprowadzę panie do waszych stolików – zaoferował od razu Draco i tak jak się spodziewał, nie usłyszał słowa sprzeciwu. Kiedy chciał odprowadzić Blaise’a i Teodora, mieli znacznie więcej do powiedzenia.

Jak przystało na dżentelmena, Draco zaoferował obu paniom ramię, po czym ruszyli w głąb wystawnego namiotu, w którym odbywało się przyjęcie.

– Jak długo próbowałeś się wymigać od witania gości? – zapytała bez ogródek Hermiona, za nic mają morderczy wzrok Dracona.

– Nie wiem, o czym mówisz, Riddle. Odprowadzam panie do stolików, tego wymaga dobre wychowanie – odparł Draco, mając ochotę udusić Riddle. Zamiast mu pomóc zapunktować u jej matki, ona stawia go w takim świetle. I to ma niby być najmądrzejsza czarownica w Hogwarcie.

– Oczywiście – przytaknęła mu pełnym ironii głosem Hermiona, na co Julianne się roześmiała.

– Doskonale cię rozumiem, mój drogi. Arystokraci bywają wyjątkowo sztywni.

Draco uśmiechnął się do matki Hermiony, która miała wiele wspólnego ze swoją córką.

– Tutaj jest pani miejsce – powiedział Draco, gdy dotarli do stolika, przy którym siedzieli już między innymi Snape i pani Zabini.

– Dzień dobry – przywitały się obie panie, a starsza z nich zajęła miejsce obok Severusa, ciesząc się z jego obecności. Miło będzie spędzić wieczór w towarzystwie kogoś szczerze jej przychylnego.

– A pani córkę porywam.

– Oczywiście, bawcie się dobrze.

Draco i Hermiona udali się do swojego stolika, nieświadomi, że Snape odprowadza ich wzrokiem. Od rozmowy z Aberforth’em nie myślał o niczym innym, jak o planach Albusa względem młodej Riddle. Po dyrektorze można się było spodziewać absolutnie wszystkiego, przez co stanowił tak wielkie zagrożenie. Czuł się bezradny przy wbrew pozorom niezdającej sobie sprawy z powagi sytuacji Riddle.

– Cześć – przywitała się z siedzącymi przy stole Hermiona.

– Widzę, że tym razem udało ci się zwiać od rodziców – zaśmiał się Teodor, za co Draco zmroził go wzrokiem.

– Wiedziałam, że mam rację – żachnęła się Hermiona, zajmując swoje miejsce.

– Nie zaszkodziłoby ci, gdybyś się czasami zamknął, Nott – powiedział Draco.

W czasie gdy Draco i Teodor wdali się w dyskusję, Hermiona zwróciła uwagę na Blaise’a, który był dziwnie milczący. W normalnych okolicznościach zapewne żywo by się udzielał w rozmowie przyjaciół, lecz zamiast tego patrzył w bliżej nieokreślony punkt, myślami będąc daleko stąd.

– Wszystko w porządku? – zapytała Hermiona, wybijając tym chłopaka z zadumy.

– Powiedzmy, rozstałem się z Pansy – oznajmił bez ogródek Blaise. Nie widział sensu w zatajaniu tej informacji, niebawem i tak wszyscy się dowiedzą.

– Przykro mi – powiedziała mimo wszystko szczerze Hermiona. Nie znosiła Pansy, ale dla Blaise’a na swój sposób była kimś ważnym.

– Niepotrzebnie, tak będzie lepiej, nawet dla ciebie.

Hermionie trudno się było z tym nie zgodzić. Od wypadku Dracona Pansy była wprost nieznośna i nikt nie był w stanie nad nią zapanować.

– Strasznie się wściekła, kiedy z nią rozmawiałem i raczej jej nie przeszło, jej rodzice przyszli sami.

Pansy musiała naprawdę przeżyć ich rozstanie, skoro nie pojawiła się na takim przyjęciu. Bardzo źle się z tym czuł, nie układało im się, ale nigdy nie chciał sprawić jej przykrości.

– Chciałabym powiedzieć, że jej przejdzie, ale w jej przypadku może to nie nastąpić zbyt szybko.

– Powiedziała, że nie chce mnie nigdy więcej widzieć i brzmiało to dość poważnie.

Hermiona nie wiedziała, co odpowiedzieć, nie przywykła do takiego Blaise’a. Zwykle to on pozostawał pogodny nawet w trudnych chwilach, ale niestety nie tym razem.

– Nie rozmawiajmy o tym, jest impreza, a nie stypa – stwierdził Blaise, zdobywając się nawet na uśmiech. Nie będzie się teraz nad sobą użalał. Podjął decyzję i teraz musi się zmierzyć z jej konsekwencjami.

 

 

– Riddle, idziemy tańczyć – oznajmił Draco, nieco zbyt gwałtownie podnosząc się z krzesła.

– Nagle uznałeś, że musimy zatańczyć – zapytała z powątpiewaniem Hermiona.

– Tak, im szybciej, tym lepiej.

– Gadaj prawdę albo nigdzie nie idę.

Draco spojrzał spod byka na swoją dziewczynę, co nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia. Niechętnie dał za wygraną.

– Moja ciotka tu idzie, zapewne z zamiarem zabrania mnie na parkiet. Jest koszmarnie niezdarna i zmasakruje mi stopy.

Hermiona rozejrzała się w poszukiwaniu owej ciotki. Szybko dostrzegła kobietę, zmierzającą do ich stolika. Miała lekką nadwagę i zdawała się utykać na jedną nogę, za to jej twarz zdobił szeroki uśmiech, zupełnie jakby nie miała żadnych zmartwień. Hermiona chyba nigdy nie spotkała tak pogodnej arystokratki.

– Wygląda na przemiłą kobietę, dlatego ja pójdę do toalety, a ty dotrzymasz cioci towarzystwa.

Hermiona nie dając Draconowi czasu na odpowiedź, wstała z krzesła i ruszyła do wyjścia z namiotu. Gdy tylko znalazła się w ogrodzie, zdała sobie sprawę, że ktoś za nią idzie. W pierwszej chwili uznała, że to nie dający za wygraną Malfoy, lecz się myliła. Ku niej zmierzała Snape. Zdziwiona dziewczyna przystanęła.

– Witam, profesorze – przywitała się ponownie.

– Musimy porozmawiać, z dala od ludzi – oznajmił Snape, ruszając przed siebie.

Był nadzwyczaj poważny – nawet jak na siebie – co skłoniło Hermionę do pójścia za nim. Snape zatrzymał się dopiero przy frontowym wejściu do posiadłości, mając pewność, że nikt nieporządny nie usłyszy ich rozmowy.

– Posłuchaj mnie uważnie, to co teraz powiem, ma zostać między nami, bez żadnych wyjątków. – Hermiona skinęła na znak zgody, więc profesor kontynuował. – Dumbledore z Zakonem planuje napad na wasz dom. Nie przerywaj mi – zastrzegł Severus, widząc, że Riddle już otwiera usta, żeby coś powiedzieć. – Mam jednak informacje, które wskazują na to, że to jedynie przykrywka, mająca na celu odwrócenie naszej uwagi.

– Od czego? – zapytała Hermiona, choć w głębi duszy znała odpowiedź na to pytanie.

– Od ciebie. Dyrektor starał się nakłonić swojego brata, żeby pomógł mu cię porwać i uwięzić w jakimś zamczysku w Szkocji.

Hermiona oniemiała. Niejednokrotnie przekonała się o okrucieństwie Dumbledore’a, jednak to wykraczało poza jej wyobraźnię. Ten potwór chciał ją porwać i Merlin jeden wie, co z nią zrobić. To już nie były wymysły Toma, a realne zagrożenie.

– Jesteś uparta i nie chcesz opuścić Hogwart, choć tak byłoby najbezpieczniej, więc masz na siebie uważać. Radzę ci potraktować to śmiertelnie poważnie, w przeciwnym razie zaszkodzisz nie tylko sobie.

– Moi rodzice wiedzą? – zapytała po chwili Hermiona.

– Sądzisz, że opuściłabyś mury posiadłości, gdyby tak było?

Snape miał rację, Tom i Julianne nie spuściliby jej z oczu, gdyby o czymkolwiek wiedzieli.

– Zachowaj tę wiedzę dla siebie i bądź ostrożna. Konsekwencje nie będą dotyczyć tylko ciebie – zakończył swą przemowę Snape, po czym odwrócił się i odszedł.

Mimo złamanego słowa uważał, że postąpił słusznie. Hermiona powinna znać prawdę, aby móc zapobiec tragedii. Najbliższe miesiące będą miały ogromny wpływ na losy świata czarodziei, a młoda Riddle jest w tym wszystkim ważniejsza, niż jej się wydaje. Ona, Tom i Albus zadecydują o losach wojny, której finał nieubłaganie się zbliża. Severus wiedział, że stoi po właściwej stronie, pytanie tylko, czy po wygranej.

 

 

– Moi drodzy, mam dla was wspaniałe wieści.

Trwało zebranie Zakonu, na którym przemawiał Albus. Nadszedł czas na kolejną fazę jego planu. Sukcesywnie przygotowywał ludzi na to, co niebawem nastąpi.

– Napad na Riddle Manor staje się rzeczywistością. Dwudziestego trzeciego lipca położymy kres tyrani Voldemorta – oznajmił podniosłym głosem Albus, rozglądając się po zgromadzonych. Niespodziewanie nie okazali oni oczekiwanego entuzjazmu. Czy ta hołota nie rozumiała, co właśnie powiedział? Powinni go wielbić, tymczasem odpowiedziała mu cisza, którą przerwał Alastor.

– Kiedy poznamy informatora?

Albusowi bardzo nie spodobał się pretensjonalny ton Moddy’ego, który od jakiegoś czasu zdawał się podważać jego autorytet. Zadawał zbyt wiele niewygodnych pytań, na które nikt nie mógł poznać odpowiedzi.

– Jak niejednokrotnie mówiłem, ceni on sobie prywatność w obawie o swoje bezpieczeństwo. Możecie mi jednak wierzyć, że jest to osoba godna zaufania i w pełni oddana naszej sprawie.

– Jeżeli została ustalona data, musi być jakiś plan – powiedział Remus, chcąc zdobyć jak najwięcej informacji. Mimo usilnych starań nie potrafił już w pełni zaufać Albusowi. Od rozmowy z Alastorem zaczął mu się bardziej przyglądać, co wcale nie działało na jego korzyść. Zbyt wiele niejasności, niedopowiedzeń, tajemnic. Nie mogli ślepo za nim podążać, mając tak wiele do stracenia.

– Słuszna uwaga, Remusie – przyznał Albus, tym razem zadowolony z takiego obrotu sprawy. – Napad na tak pilnie strzeżoną twierdzę wymaga silnego bodźca z zewnątrz. Voldemort nie podda się bez walki, chyba że będziemy mieli w ręku silną kartę przetargową.

Remus i Alastor wymienili zaniepokojone spojrzenia. Silna kart przetargowa… nie chcieli, aby ich podejrzenia okazały się słuszne, lecz sprawy przybierały bardzo niepokojący bieg. Od tego co zaraz powie dyrektor, bardzo wiele zależało.

– Co masz na myśli, Albusie? – zapytał Artur, modląc się, aby odpowiedź była inna, niż zakładali.

– Jest niewiele rzeczy, na których Tomowi naprawdę zależy, lecz tylko jedna jest w naszym zasięgu. Hermiona Riddle to nasz klucz do Riddle Manor.

Albus jeszcze nie wiedział, że w tym momencie stracił zaufanie części sprzymierzeńców. Jego wypowiedź sama w sobie nie była niczym złym, jednak Alastor, Artur i Remus posiadając dodatkową wiedzę, widzieli w niej drugie dno.

– Nie – odpowiedział stanowczo Moody, nie zamierzając dłużej siedzieć cicho.  

Koniec samowolki i ślepego posłuszeństwa człowiekowi, który nie wydawał się już tak nieskazitelny.

Przez ułamek sekundy na twarzy Albusa odmalowało się zdziwienie. Alastor właśnie bez żadnego wyraźnego powodu mu się sprzeciwił. W jego szeregach działo się coś niepokojącego, a on to przeoczył, ten błąd mógł go wiele kosztować. Nie dał jednak nic po sobie poznać.

– Alastorze, rozumiem twoje obiekcje, ale robimy to dla większego dobra, a Hermiona to…

– To jeszcze dziecko, Voldemorta czy nie, nie daje nam to prawa robić z niej karty przetargowej. – Moody nie dawał za wygraną, to się wymknęło spod kontroli.

– To już nie jest ta niewinna dziewczynka, którą wszyscy pamiętamy. Powrót do korzeni obudził w niej uśpiony dotychczas mrok.

– Kłamiesz – oznajmiła znienacka Eveline, wprawiając tym wszystkich w osłupienie.

– Słucham? – Albus tym razem nie zdołał ukryć zdziwienia. Co tu się właściwie działo?

– To, co słyszałeś, cały czas kłamiesz, na temat Hermiony, moich rodziców. – Eveline mówiła spokojnie, choć w środku szalała w niej istna burza. Dość milczenia, sądząc po postawie Alastora, nie tylko ona zwątpiła w dyrektora, który był zwykłym wyrachowanym tyranem.

– Nie wiem, o czym mówisz, moja droga. Czegokolwiek się dowiedziałaś, to jedno wielkie nieporozumienie.

– Nieporozumienie? – zapytała kpiącym tonem Eveline. – Nieporozumieniem jest, że wszystko uchodzi ci na sucho. Zamordowałeś moich rodziców, bo mieli odwagę ci się przeciwstawić! – wybuchła w końcu, nie potrafiąc dłużej pohamować swojego gniewu.

Była wściekła również na siebie, że przez tyle lat dała sobą manipulować, ślepo wierząc w słowa Albusa. Dopiero list od Julianne otworzył jej oczy, zaczęła dostrzegać rzeczy, które do tej pory z powodu smutku i żalu do Voldemorta jej umykały. Dała się nawet wciągnąć w gnębienie niewinnej uczennicy.

– Eveline, uspokój się, proszę i porozmawiajmy spokojnie. Nie wiem, skąd u ciebie takie wnioski, ale zapewniam cię, że jesteś w błędzie. – Albus nieudolnie starał się uspokoić młodą kobietę. Czuł jednak, że grunt osuwa mu się spod nóg. Nie miał pojęcia, jakim cudem Eveline dotarła do tych informacji, ale nie wróżyło to niczego dobrego. Przeszłość prędzej czy później nas dopada, o czym Albus właśnie się przekonał.

– W błędzie byłam, wierząc ci przez tyle lat. Zniszczyłeś mi życie, a teraz to samo chciałeś zrobić tej dziewczynie.

– Eveline, nie zapominaj się, jestem… – usiłował przerwać kobiecie Albus, lecz bezskutecznie.

– Jesteś potworem! Wrobiłeś mnie w gnębienie Riddle, mydląc oczy jakimiś bajeczkami, o złym wpływie Voldemorta, wrodzonej nienawiści i Merlin jeden wie, czym jeszcze, a to wszystko to stek kłamstw! Ta dziewczyna nie różni się niczym od przeciętnej nastolatki, to ty zrobiłeś z niej potwora, a teraz chcesz z niej zrobić przynętę, jakby była kawałem mięsa. Nie tym razem, nie będziesz dłużej…

– Zamilcz! – krzyknął znienacka Albus, podnosząc się z miejsca. Spojrzał po zebranych, a jego oczy przypominały wzburzony ocean. Oblicze dobrotliwego staruszka zostało zdominowane przez gniew. Zarzuty Eveline obudziły w nim najgorsze instynkty, zadziałały niczym zapalnik.

– Wy głupcy, nie wiecie nic o otaczającej was rzeczywistości i to was zgubi!

Nie czekając na reakcje zgromadzonych, Albus teleportował się do swojego rodzinnego domu. Zabarykadował się w gabinecie, zaczynając nerwowo po nim krążyć. Zdradzili go, mieli czelność podważyć jego autorytet. Przez te wszystkie lata się nimi opiekował, przygotowywał do walki o lepsze jutro, a oni tak mu się odpłacili. Już na nikim nie mógł polegać. Czego się jednak spodziewał, nawet rodzony brat okazał się zdrajcą. Wszyscy pożałują swojej decyzji, nie zdają sobie sprawy, jak wielkim przywilejem było posiadanie jego względów. Moc jego odwetu będzie wprost proporcjonalna do zawodu, jaki mu sprawili. Najpierw zajmie się Tomem, potem przyjdzie czas na resztę zdrajców.

 

 

Hermiona kręciła się na łóżku, za nic nie mogąc zasnąć. Jutro wraca do Hogwartu, co po raz pierwszy budziło w niej niepokój. Bezustannie myślała o tym, co powiedział jej Snape. Albus posuwał się coraz dalej w swoich knowaniach, był nieobliczalny. Po raz pierwszy miała wątpliwości, czy powinna wracać do Hogwartu. Wszyscy wokół powtarzali, że nie jest tam bezpieczna, aż w końcu sama zaczęła w to wierzyć.

Nie mogąc znieść gonitwy myśli, Hermiona podniosła się z łóżka, zamierzając pójść po gorącą herbatę, która być może nieco ukoi jej nerwy i pozwoli zasnąć. W drodze do kuchni uwagę Hermiony przykuło palące się w jednym z salonów światło. Przechodząc obok drzwi, dostrzegła siedzącego na kanapie Toma. Trzymał coś na kolanach, intensywnie się w to wpatrując. Coś sprawiło, że weszła do środka. Nie wiedziała, co nią kierowało, ale usiadła obok ojca. Spojrzała na jego kolana, gdzie jak się okazało, spoczywał album. Na zdjęciu mężczyzna o brązowych włosach trzymał niemowlę, które wpatrywało się w niego z ciekawością i wyciągało drobne piąstki.

– Miałaś wtedy miesiąc, a już wszystko cię interesowało, wprawiałaś w ruch różne przedmioty, nie można było spuścić cię z oka nawet na chwilę. – Tom nadal patrzył na fotografię, mimo iż czuł, jak Hermiona mu się przygląda. Często wracał do nielicznych fotografii, które posiadali z czasów, kiedy jeszcze byli rodziną, kiedy on nie był potworem.

– Żałuję, że nie było mnie z wami – powiedziała szczerze Hermiona, czując, że ta rozmowa będzie zupełnie inna niż te, które dotychczas przeprowadziła z ojcem.

– Nie było dnia, żebym się nie obwiniał o to, co się wtedy wydarzyło. Gdybym go wtedy pokonał i znalazł list, byłabyś z nami.

Udręka w głosie Toma zaskoczyła, ale i dotknęła Hermionę, nie był dziś sobą.

– Czasu nie da się cofnąć, trzeba iść dalej – powiedziała Hermiona, chcąc pocieszyć Toma, lecz ten mówił dalej.

– Póki nie spotkałem Julianne, nigdy nie sądziłem, że będę miał rodzinę. Miałem swoje ambicje, plany na zmianę świata, nie było w nich miejsca na żonę, a tym bardziej dziecko, ale ona wpadła w moje życie niczym tornado i przewróciła wszystko do góry nogami. – Tom zawiesił na chwilę głos, jakby wahając się, czy mówić dalej, jednak po chwili zdecydował się kontynuować. – Przy niej nie byłem już taki… obojętny. Gdy się urodziłaś, kompletnie nie wiedziałem, co robić. Byłaś taka mała i zupełnie bezbronna, najmniejszy dotyk zdawał się móc zrobić ci krzywdę. Teraz wiem, że byłaś i jesteś silna.

Dopiero teraz Tom spojrzał na córkę. Chciał powiedzieć tak wiele, ale nie potrafił. Hermiona jednak zrozumiała. Tom nie był jej wymarzonym ojcem, ale kochał ją, okazywał to niekiedy w bardzo dziwny sposób, ale ją kochał.

– Nie zmienimy tego, co było, ale teraz jesteśmy rodziną i możemy wszystko naprawić. To się niedługo skończy i już nic nie będzie nam stało na drodze do normalnego życia – powiedziała Hermiona, naprawdę wierząc w te słowa. Są rodziną, mają siebie, cała reszta przyjdzie z czasem. Wiedziała, że Tom w głębi duszy myśli tak samo, ponieważ po raz pierwszy ujrzała w jego oczach nadzieję.

Chciała zrobić coś jeszcze, aby pokazać mu, że to nie tylko puste słowa. Z duszą na ramieniu i bardzo ostrożnie przytuliła się do ojca, który w pierwszej chwili skamieniał. Czuł się tak samo niepewnie, jak Hermiona, jednak nieporadnie również ją objął. Nie były im potrzebne żadne słowa. Coś się między nimi zmieniło, po raz pierwszy oboje uwierzyli, że pomimo wszystkiego, co ich dzieliło, mogą być rodziną.

Tom musiał czekać prawie siedemnaście lat, aby ponownie przytulić swoją córkę i stać się ojcem. Wiedział, że nigdy więcej jej nie wypuści.